W tym poście poruszę istotną kwestię w zakresie pracy psychologów z punktu widzenia potencjalnego pacjenta. Czy psycholog, który sam boryka się z problemami natury psychicznej, może pracować w zawodzie?
Jak mniemam, odpowiedzi jest zapewne tak wiele, jak takich przypadków, gdyż każdy z nich należy rozpatrywać indywidualnie. Nie ma żadnej regulacji dotyczącej zdrowia pracowników z założenia mających nieść pomoc innym – naczelną zasadą jest głównie: „przede wszystkim nie szkodzić”. Poza tym każdy z nich ma moralny obowiązek przestrzegać Kodeksu etyczno-zawodowego psychologa, a psychoterapeuci dodatkowo Kodeksu Etycznego Psychoterapeuty Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego czy Kodeksu etyki zawodowej psychoterapeuty Polskiej Federacji Psychoterapii. W tym miejscu muszę wtrącić, że jednak nie każdy psychoterapeuta to także psycholog z wykształcenia – zawód psychoterapeuty nie jest prawnie chroniony, tak jak przykładowo zawód prawnika, adwokata czy lekarza…niestety.
W związku z brakiem regulacji prawnych gabinet psychoterapeutyczny może założyć KAŻDY, bez żadnych kwalifikacji i wykształcenia w tym kierunku. Jest to przykład skrajny, jednak spotykany. Dlatego tak ważne jest przed podjęciem psychoterapii sprawdzić, czy dana osoba ma ku temu odpowiednie podstawy teoretyczne i potwierdzone kwalifikacje, nabyte na studiach psychologicznych I/LUB na kilkuletnim szkoleniu psychoterapeutycznym (aby go ukończyć, nie jest wymagane wykształcenie psychologiczne sensu stricte – uprawnione są do niego także osoby z wykształceniem wyższym humanistycznym!). Jednym słowem, przed rozpoczęciem leczenia należy upewnić się, że dany terapeuta posiada certyfikat oraz sprawdzić, jakie posiada wykształcenie kierunkowe. Jako, że temat ten nie jest głównym tego postu, zaciekawione osoby odsyłam do zgłębienia książki Tomasza Witkowskiego: Zakazana Psychologia, tom I, gdzie szczegółowo omawia tą kwestię (Witkowski o ciemnych stronach psychoterapii – artykuł).
Wracając do głównego wątku, psychologami zostają nie tylko zdrowe, zrównoważone jednostki…niestety. Z moich osobistych obserwacji kolegów i koleżanek ze studiów, a także z własnych spotkań z różnymi psychologami śmiało mogę wyciągnąć wniosek, że kierunek ten przyciąga również osoby zaburzone. Zetknęłam się (według mojej opinii oczywiście! Choć niektóre osoby były zdiagnozowane) z depresją, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, zaburzeniami odżywiania, osobowością anankastyczną, narcystyczną, antyspołeczną, uzależnieniem od twardych narkotyków a nawet ze schizofrenią… Istna psychopatologia w praktyce ;). Do większej części moich uczelnianych kolegów i koleżanek nie chciałabym trafić jako pacjent…I nie mówię tego złośliwie. Na pewno byśmy się nie dogadali i nie chodzi tylko o ewentualne zaburzenia i problemy, a raczej charakter i doświadczenia życiowe. Wydaje mi się, że osoby te trafiły na psychologię, „bo to taki modny kierunek”. Są pewne siebie, wręcz narcystycznie, „one wiedzą lepiej”, niektóre mają syndrom ingracjacji…Chociaż muszę oddać honor co poniektórym, którzy wydają się być wręcz stworzeni do tego zawodu. Może też dlatego tak trudno trafić na „swojego” psychologa/psychoterapeutę, z którym znajdzie się wspólny język i który pokieruje ku zdrowiu…?
Ja osobiście raczej nie chciałabym, by pracował ze mną psycholog czy psychoterapeuta, który sam miałby nierozwiązane problemy ze sobą. Teoretycznie nie powinno być to możliwe, bo każdy terapeuta w trakcie wyżej wymienionego przeze mnie kilkuletniego szkolenia MUSI przejść przez własną psychoterapię, a następnie podlegać superwizji. Teoria teorią, a w praktyce jak wiadomo zdarza się różnie :>. Jednak spotkałam się z opinią, że rynek sam weryfikuje „jakość” świadczonych usług psychologicznych lub/i psychoterapeutycznych. Dużo w tym prawdy.
Temat ten wypłynął też u mnie na jakiś zajęciach z doradztwa – czy osoba zaburzona psychicznie może pomagać innym. Doktor prowadząca zajęcia stwierdziła, że jeśli ktoś wyszedł z problemów zdrowotnych, poradził sobie, to jak najbardziej może być dobrym psychologiem. Ba, takie doświadczenie stanowi dla niego cenny zasób w pracy. Gdyby się nad tym zastanowić, faktycznie ma to sens. W końcu doświadczyła podobnych stanów jak pacjent, potrafi spojrzeć na sytuację z jego perspektywy, a co więcej – jest żywym dowodem na to, że DA SIĘ. U takiego człowieka łatwiej znajdziemy zrozumienie i lepsze rozumienie mechanizmów, jakim podlegamy, niż u kogoś, kto depresję, zaburzenia lękowe czy stany psychotyczne zna jedynie z książki bądź z kontaktu z chorymi.
A Wy, moi drodzy, jak się zaopatrujecie na tą kwestię? Odwiedzilibyście terapeutę lub psychologa, który swoje przeszedł? Lub ma jakieś własne nie do końca rozwiązane kłopoty ze sobą?
Bardzo jestem ciekawa waszych wypowiedzi :)