Przez ostatnie miesiące jest mnie mało na blogu, social mediach i ogólnie w Internecie. Powód jest trywialny – deficyt czasu. Jednak jesienny i zimowy okres co roku wzbudza we mnie refleksje, którymi dzielę się poniżej.

Znów pracuję ponad normę. Psycholodzy mają w tym kraju niestety ręce pełne roboty, nie do przerobienia. Mój work-life balance balansuje na krawędzi. Dlatego w rzadkich wolnych chwilach wolę czas poświęcić na zadbanie o siebie, swoich bliskich i zwierzęta niż skrollować Insta czy Facebooka – podróżować, spacerować, spać, gotować, czytać książki psychologiczne, grać w planszówki, imprezować, doświadczać i nic nie robić. Niestety cierpi na tym moja aktywność w Internecie, ale postaram się to rozwiązać i znaleźć złoty środek.

Tymczasem nazbierało się we mnie sporo nowych i/lub przebudowanych przemyśleń dotyczących życia. Kilka z nich, okraszonych osobistymi historiami, puszczam w eter.

1. Puść wolno to, co chce odejść

Stara mądrość wprost z powieści „Mały Książę” Antoine de Saint-Exupéry’ego. Myśl tę przekazują pod różną postacią książki psychologiczne i poradniki, ale najlepiej przemawia do czytelnika właśnie z przytoczonych przygód Małego Księcia.

Nigdy, absolutnie nigdy nie opłaciło mi się kurczowe trzymanie tych, których musiałam utracić. Za to odpuszczenie relacji i innych związków – jak najbardziej. Następnym razem, gdy ktoś ważny dla mnie będzie chciał odejść, uciec lub oddalić się, powiem tylko, że droga jest wolna. Drzwi są otwarte. Będę wiedzieć, że nie warto walczyć o relacje jednostronnie i trwać przy tej osobie. Zrobi ona miejsce dla wielu innych cennych ludzi i doświadczeń. Nie jest to łatwe ani przyjemne, ale konieczne. A z każdym kolejnym razem jest lżej. Wystarczy to zaakceptować i oczekiwać z ciekawością, co nowego przyniesie nam los. Bo na pewno coś przyniesie. Ostatnio czekałam… tydzień! Życie naprawdę nie znosi pustki. I potrafi wywrócić się do góry nogami.

2. Zaufaj mądrzejszemu

Jako jednostce dość niezależnej, nie jest mi łatwo pozwolić innym decydować za mnie i prowadzić się za rękę. Dotyczy to także leczenia wszelkich schorzeń. Wydaje mi się, że ja najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, a co złe. No właśnie – wydaje mi się. Jednak realnie nie znam się na wszystkim i nie patrzę na siebie z dystansem emocjonalnym, więc mogę się w wielu sprawach dotyczących mojej osoby mylić. Dlatego warto zaufać specjaliście w swej dziedzinie, który z założenia ma pomagać ludziom, jak lekarz czy terapeuta. Postępować według wytycznych lekarskich czy też terapeutycznych, mimo, że wydają nam się nietrafione, ciężkie do wdrożenia lub są nieprzyjemne.

Podczas prób leczenia przewlekle nawracającego schorzenia natrafiłam na internistę z przypadku, którego dotychczas nie znałam. Zaproponował (a wręcz narzucił) zupełnie nowe podejście do męczącej mnie choroby, co spowodowało mój opór i niechęć. Jednak po opadnięciu emocji postanowiłam go posłuchać. Zaufać. Zaryzykować, mimo, że wybrana przez niego metoda wiązała się z przedłużającym się cierpieniem, które dotychczas było leczone szybciej, doraźniej, ale w dłuższej perspektywie mało skutecznie, gdyż schorzenie nawracało wielokrotnie w ciągu roku.

Po raz kolejny okazało się, że to była słuszna droga, a ja cieszę się z podleczonego zdrowia. Jestem pełna nadziei, że tym stanem rzeczy będę cieszyć się dłużej.


Przeczytaj również: Najlepsze książki psychologiczne – top 10. Co warto przeczytać?


3. Czasem musi być gorzej, by było lepiej

To wniosek płynący z powyżej przytoczonej historii leczenia. Podobnie jak leczenie schorzeń natury fizycznej, również terapia psychologiczna nie obejdzie się bez zaufania (choćby ograniczonego!) wobec psychoterapeuty. Rozbrajając mechanizmy obronne, chroniące nas przed cierpieniem podobnie jak leki przeciwbólowe, mierzymy się oko w oko z traumami, lękami i bólem. Przestajemy maskować objawy, umożliwiając zmierzenie się z prawdziwymi przyczynami cierpienia. Wszystko po to, by być zdrowszym i szczęśliwszym. Nie jest to możliwe bez pewnego zaufania wobec terapeuty, podobnie jak wobec lekarza. Ale zdecydowanie warto. Oczywiście trzeba trafić na odpowiednią, kompetentną osobę – tak lekarza, jak i terapeuty. Albo w praktyce, na własnej skórze sprawdzić ich kompetencje podejmując ryzyko…

4. Nawet gwałciciela da się lubić

Nie mam łatwej pracy. Czuję to szczególnie wtedy, gdy przychodzi mi pracować ze sprawcami przemocy i przestępcami wszelkiej maści. Tak było i tym razem, gdy zostałam poproszona o pracę z młodocianymi gwałcicielami biorącymi udział w gwałcie zbiorowym.

Nagłówek jest szokujący? Być może. Jednak przemawia przeze mnie podejście psychologii humanistycznej, mówiącej, że w każdym człowieku jest dobro. Idealistyczne i trochę naiwne przekonanie, że każdy człowiek jest z natury dobry. Tyczy się to także krzywdzicieli.

Z początku nie miałam pozytywnego nastawienia wobec moich nowych klientów, postrzegając ich stereotypowo. Skupiałam się głównie na ich ofierze. To ofiary są najczęściej moimi klientami. To w pracy z ofiarami mam największe doświadczenie i wiedzę. Do sprawców podchodziłam jak pies do jeża, jak do zła koniecznego.

Na żadnym z 5 lat studiów psychologii nie spotkałam się z metodami postępowania z gwałcicielami. A co dopiero z takimi, którzy jeszcze nie byli u pierwszej komunii. Nie uczęszczałam na specjalność sądową. Byłam nieco zdezorientowana, ale także ciekawa odmiennych doświadczeń zawodowych. Wertowałam artykuły oraz książki psychologiczne w poszukiwaniu podwalin i inspiracji.

Dobry człowiek może robić złe rzeczy. Zły człowiek może robić dobre rzeczy.

Jestem tylko człowiekiem i historie, z jakimi przychodzą do mnie ludzie wywołują we mnie emocje. Przeróżne odczucia. Chęć oceny. Szybkiej, powierzchownej, automatycznej. Ale stop! Musiałam odrzucić osądy, niechęć, stereotypy, zaakceptować emocje mi towarzyszące i wejść w świat nowych pacjentów. Spojrzeć na nich z innej strony. Przecież to nie tylko gwałciciele, ale również dzieci, kogoś synowie, wnuczki, koledzy, uczniowie. Ludzie. Z własną, niepowtarzalną historią doprowadzającą do wejścia w rolę kata. A granica pomiędzy ofiarą a katem często bywa cienka. Łatwo jest przekreślić człowieka, przypiąć mu na zawsze łatkę i nie spodziewać się po nim już niczego lepszego. A on, zachowując się według oczekiwań otoczenia, tylko potwierdza wyjściową teorię. A przecież można być dobrym człowiekiem robiącym złe rzeczy. Podobnie można być złym człowiekiem robiącym dobre rzeczy. Świat nie jest czarno-biały.

Moi nowi pacjenci też nie są czarno-biali. Mają mnóstwo barw i odcieni. Nie muszę lubić swoich pacjentów, ale zdecydowanie lepiej (i łatwiej) toczy się proces pomocy psychologicznej, gdy nawzajem się lubimy i szanujemy. Nawiązując do nagłówka – ich również da się lubić, współodczuwać z nimi i powstrzymywać się od niepotrzebnych (i często niesprawiedliwych) ocen.

Jestem wdzięczna, że miałam okazję spotkać na swej drodze zawodowej również te opisane wyżej osoby. To wzbogacające doświadczenie.

5. Chcesz poznać prawdziwe intencje drugiej osoby? Odmów jej.

Prosty sposób na zweryfikowanie prawdziwych intencji drugiej osoby, to wystawienie relacji na próbę. Wystarczy odmowa na jakąkolwiek prośbę. Po reakcji na odmowę przysługi poznasz przyczyny, dla której dana osoba nawiązała i utrzymuje relacje z tobą. Czy jest interesowna? Czy celem relacji jest jedynie czerpanie własnych zysków?

Miałam ostatnio nieprzyjemną sytuację związaną z pewnym Stowarzyszeniem. Zostałam poproszona o udział w spotkaniu wigilijnym, podczas którego chciano zorganizować prelekcję z psychologiem. Praca po bono, w najbardziej zajętym przez psychologów dniu i porze tygodnia – piątek o godzinie 17:00. Musiałam odmówić, także ze względu na napięty do granic możliwości grafik. Asertywnie wytłumaczyłam swą decyzję. Jakież było me zdziwienie, gdy w odpowiedzi spotkał mnie napastliwy atak. Przyjaźnie nastawiona do tej pory osoba zmieniła się w nieznoszącą sprzeciwu osobę stosującą techniki manipulacyjne. Była wręcz oburzona i obrażona, że śmiem odmawiać chorym i potrzebującym…

Z natury unikam relacji zawodowych z takimi osobami, także tym bardziej był to dla mnie powód do nienawiązywania współpracy. A omawiana osoba spaliła sobie u mnie mosty. Bo w przyszłości, w innych okolicznościach, być może byłabym chętna na współpracę charytatywną. Albo poleciłabym kogoś innego z branży. Czy warto było? Ja się cieszę, że osoba ta tak szybko zdemaskowała przede mną swój charakter, gdyż współpraca z nią z pewnością nie byłaby satysfakcjonująca i oparta na równych zasadach…

One thought on “Zimowe refleksje. Kilka wniosków z pracy i życia psychologa”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *