Jako społeczeństwo mamy wpływ na to, co się dzieje wokół nas. Nie bądźmy jedynie biernymi obserwatorami. Za obserwacjami niech idą konkretne działania. Widzisz, że komuś dzieje się krzywda? Podejrzewasz przemoc w rodzinie sąsiadów? Uważasz, że sąsiedzi tworzą rodzinę dysfunkcyjną lub patologiczną? Nie jesteś bezradny. Wystarczy Twoje zgłoszenie do odpowiedniego organu państwowego celem kontroli.

Wiem, że lato i wakacje to beztroski czas, w którym problemy codzienne odchodzą na dalszy plan. Jednak chciałabym zaapelować, byście nie byli biernymi widzami czyjejś niedoli bądź krzywdy. Często jesteśmy zabiegani, zaabsorbowani własnymi sprawami. Nie zwracamy uwagi, że od dawna nie widzieliśmy dziecka sąsiadki, że zza ściany dochodzą regularne odgłosy kłótni czy płacz. Urlop to doskonały czas, by zatrzymać się i rozejrzeć wokół. Ale nie potrzeba brać specjalnie wolnego, by zauważyć jakąś nieprawidłowość w funkcjonowaniu najbliższego otoczenia. Wystarczy podstawowe zainteresowanie społecznością, w jakiej przyszło nam żyć.

Sąsiedzka interwencja

To często sąsiedzi są osobami, które zgłaszają do Ośrodków Pomocy Społecznej (Gminnych – GOPS, bądź też Miejskich – MOPS) lub na policję, że ktoś potrzebuje pomocy. Ktoś, kto niekoniecznie jest w stanie samodzielnie się o siebie zatroszczyć i zwrócić o pomoc. W świadomości społecznej pokutuje niestety wciąż pogląd, że nie należy wtrącać się w sprawy innych, że „brudy pierze się we własnym domu”, że to nie moja sprawa. Jest to wygodne usprawiedliwienie dla bierności. Ale któregoś razu to my możemy znaleźć się na miejscu osoby potrzebującej, obojętnie pomijanej przez świadków naszej niedoli. Choćby dlatego należy reagować!

Skąd pracownicy jednostek opieki społecznej mają wiedzieć, że w rodzinie X dochodzi do rażących zaniedbań rodzicielskich, że w domu Y mieszka dysfunkcyjna rodzina, nie radząca sobie z obowiązkami? Że pod numerem Z na naszej ulicy od lat tkwi zamknięta w komórce niepełnosprawna osoba? Nie chodzą oni samowolnie po wszystkich domostwach, pukając od drzwi do drzwi, pytając się, czy ktoś tu nie jest potrzebujący.

Już zresztą widzę to oburzenie, gdyby takie procedury były praktykowane. Ale jednocześnie widzę oburzenie, gdy dochodzi do jakiejś tragedii, której można byłoby uniknąć, gdyby KTOŚ COKOLWIEK zgłosił. Gdzie była policja? Gdzie była pomoc społeczna? No zapewne zajmowali się ZGŁOSZENIAMI.


Przeczytaj również: Ofiary przemocy domowej: Jak usprawiedliwiają swoich oprawców?


Zgłoszenie do opieki społecznej – przemoc w rodzinie

Urzędnicy mają w obowiązku sprawdzić każde zawiadomienie – nawet anonim. Najskuteczniejsze jest złożenie zawiadomienia pisemnie, ale równie dobrze można zrobić to mailowo bądź telefonicznie. W tym ostatnim przypadku nie mamy jednak pewności, że zostanie ono rozpatrzone z urzędu – trudniej sprawować kontrolę nad zgłaszaną sprawą.

Wysyłając pismo do pomocy społecznej, trzeba opisać sytuację, a także podać dane (domniemanego) sprawcy/ofiary. Wskazane jest załączenie dowodów, o ile oczywiście jest się w posiadaniu takowych. Jeżeli zdarzały się interwencje ze strony policji, koniecznie trzeba ten fakt w piśmie ująć – to ważne, ponieważ gdy donos się potwierdzi, policjanci mają obowiązek wystąpić w charakterze świadków. Jeśli policja stwierdzi, że w danej rodzinie dochodzi do przemocy, zakłada tzw. Niebieską Kartę, co później w sądzie jest dowodem wiążącym.

Dane teleadresowe ośrodków pomocy społecznej znajdują się na stronach internetowych urzędów gmin i miast oraz w książkach telefonicznych. Można też zadzwonić na Niebieską Linię – to Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie (poradnia telefoniczna: 22 668-70-00; adres strony internetowej: www.niebieskalinia.pl).

Dysfunkcyjna rodzina – przypadek z praktyki własnej

Zgłoszenie może ocalić komuś życie. Pracownicy socjalni niejednokrotnie są informowani o tym, że w jakiejś rodzinie nie dzieje dobrze – zza ściany dochodzą krzyki, odgłosy kłótni i płacz dzieci. Wtedy interwencja jest wskazana.

W tym miejscu podzielę się z czytelnikami przypadkiem, z jakim osobiście się zetknęłam. Pojedynczym, choć jest ich multum. W instytucji, w której jestem psychologiem często trafiają osoby potrzebujące pomocy, z zaniedbanych środowisk. Taką osobą jest „Pani Y”.

W ubiegłym roku w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej pewnej miejscowości w Polsce odebrano telefoniczne zgłoszenie, że pod danym adresem znajduje się osoba chora potrzebująca pomocy instytucjonalnej – „Pani Y”. Telefonowała sąsiadka. Informowała, że dotychczas „opiekę” nad kobietą sprawowała jej wiekowa matka, która niedawno została zabrana karetką do szpitala z udarem mózgu. Opisywana kobieta od lat nie wychodziła z domu, a matka nikogo nie wpuszczała do siebie. Tak wyglądał suchy, słowny opis.

Urzędnicy, którzy pojawili się pd wskazanym adresem mieli nie lada problem z dostaniem się do środka domu. To, co zastali przekraczało ich dotychczasowe wyobrażenie. Zdewastowany dom, z trudną do policzenia liczbą kotów i psami. Brak godnych warunków do życia. Plus kobieta leżąca półnaga na tapczanie, nie reagująca na otoczenie. Brudna, niedożywiona, niekontaktująca. Z wywiadu wynikało, że praktycznie z niego nie wstawała – nawet celem załatwiania potrzeb fizjologicznych.

Analiza dokumentacji wykazała, że cierpi od wieku dojrzewania na schizofrenię. Dopóki chodziła do szkoły i pobierała leki, dopóty jakoś funkcjonowała w społeczeństwie. Być może to zaawansowany wiek matki spowodował tak rażące zaniedbania w opiece nad osobą niepełnosprawną, ale sięgają one nawet kilkunastu lat! Odkąd kobieta przestała wychodzić z domu.

Pozostała część rodziny nie widziała w tym problemu. Okoliczni mieszkańcy również nie zainteresowali się faktem, że od KILKUNASTU lat nie widzieli „Pani Y”. Ilu z nich pozostało obojętnych? Trudno oszacować, ale nie jest to kilka osób.

Szansa na lepsze życie

Gdyby nie zgłoszenie sąsiadki, jaki los czekałby „Panią Y”? Umarłaby z głodu, pragnienia? Czy może zostałaby zagryziona i zjedzona przez psy? Ile osób przeszło obojętnie nad jej krzywdą? Nadal wydaje się wam, że jako jednostki nie mamy na nic realnego wpływu? Pozostawiam Wam te pytania do osobistej refleksji.

Na dzień dzisiejszy, po wielu miesiącach leczenia specjalistycznego, „Pani Y” powoli wraca do świata żywych. Zaczęła samodzielnie jeść i pić, reaguje na polecenia, a nawet zaczyna komunikować się gestem i pojedynczymi słowami. Zaczęła również interesować się otoczeniem – samodzielnie wychodzi ze swojej sali i spaceruje po oddziale. Powoli jej aktywność wzrasta. Jest to ogromny sukces! Prognozujemy, że jej stan będzie ulegał dalszej poprawie, co niesamowicie motywuje do pracy. Ale nie da się ukryć, że kilkanaście lat zaniedbań, izolacji społecznej i braku leczenia poważnej, przewlekłej choroby psychicznej spowodowały zmiany w mózgu „Pani Y”. Na ile trwałe? To się okaże w czasie…

Czy można było tego uniknąć?

To tylko jeden z przypadków. Takich historii pacjentów słyszałam wiele. Trudno jest uwierzyć, że w naszym bezpośrednim otoczeniu ktoś jest więziony w piwnicy, zamykany w komórce, głodzony. Ale takie historie mają miejsce. I to może być w naszym sąsiedztwie. Czasem zupełnie przypadkowo odkrywamy jakąś dysfunkcję lub patologię w miejscu, w którym się pojawimy. Wystarczy jedno zgłoszenie, by ktoś potrzebujący i słabszy miał szansę na lepsze życie. To może być dziecko, osoba starsza, osoba niepełnosprawna, niedołężna, ale równie dobrze zwierzę. Nie zamykajmy oczu, nie ignorujmy tych, którzy sami nie zwrócą się o pomoc. Bądźmy ludzcy.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *